niedziela, 20 marca 2016

Bergamo 2016. Część 1.

Troszeczkę ponad tydzień temu wróciłyśmy z córką z Bergamo. Jest to małe miasteczko we Włoszech niedaleko Mediolanu i tuż tuż przy Alpach :) Tak że, chodząc po mieście mieliśmy przepiękny widok na góry, za którymi się okropnie stęskniłam, szczerze mówiąc - w Uzbekistanie nierzadko jeździliśmy w góry.

Cała wycieczka była po prostu dużą przygodą i czasami nieprzyjemną. Tak, na przykład, do lotniska w Gdańsku miał nas zawieźć busik. Wyszłyśmy z córką trochę przed czasem na ulicę - busik miał podjechać pod samą naszą kamienicę. Stoimy, czekamy; robiło się coraz zimniej. Minęło 20 minut, 30, godzina, a busika nadal nie było. Zdążyłyśmy "odprowadzić" do pracy chyba wszystkich sąsiedzi i mojego męża też; z dwa razy wbiec do mieszkania, by zmienić buty czy wziąć dodatkową parę spodni, którą zostawiłyśmy przy pakowaniu.



W końcu, zmęczona czekaniem i podenerwowana, bo na dojazd zostawało tylko trochę ponad dwie godziny, namawiana też przez córkę, zadzwoniłam do kierowcy. Nie odebrał. Za pięć minut zadzwoniła do mnie dziewczyna z centrali, która powiedziała: "Nie przyjechał jeszcze? No to za piętnaście minut przyjedzie po was inny kierowca".

Zdenerwowałam się jeszcze bardziej i pomyślałam, że nigdy więcej podróży samolotami! Ale za jakieś 20-25 busik faktycznie przyjechał. Wyskoczyła z niego energiczna dziewczyna z zawołaniem "No to co, jedziemy?", szybko wepchała nasze walizki do bagażnika, posadziła nas do samochodu i pojechałyśmy. Pędziła tak, że dzięki niej przyjechałyśmy nawet o jakieś dwadzieścia minut wcześniej.

Przeszłyśmy rejestrację i wsiadłyśmy do samolotu. Podróż samolotem była szybka, łatwa i przyjemna.



Po przylocie musiałyśmy dojechać z lotniska na dworzec kolejowy Bergamo (lotnisko znajduje się poza miastem). Jako tako odnalazłyśmy swój hotel, który, na szczęście, jest niedaleko dworca; rozpakowałyśmy się i poszłyśmy spać, bo przez całą gorączkę z pakowaniem itp. nie spałyśmy całą noc.

Zdjęcie niezbyt dobre, bo robione telefonem, a na dodatek z jadącego autobusu.

Pomnik/rzeźba niedaleko dworca. Arlekin, którego miastem rodzinnym było właśnie Bergamo :)
Kolejny pomnik niedaleko dworca, przed jakąś wyższą (chyba) uczelnią.

Miałyśmy z Anastazją plan trochę się przespać i pójść pozwiedzać, ale nie zbytnio nam to wyszło, bo obudziłyśmy się dopiero o 20, więc już nie było sensu iść na miasto. Postanowiłyśmy więc lepiej poznać nasz hotel, który w rzeczywistości był raczej dużym mieszkaniem, niż hotelem - trzy numery 2-osobowe i dwa numery 4-osobowe, dwie czyste łazienki, kuchnia z maszyną do kawy (z której za cały tydzień nie nauczyłyśmy się korzystać :D), "pokój wspólny" ze stolikiem pośrodku i malutki balkonik dla palących.

Pokój był urządzony dość ascetycznie; stały w nim tylko łóżko (całkiem wygodne) z dwoma ciepłymi kołdrami, stół z jednym krzesłem, szafka nocna, komoda i długi wieszak. Czyli w sumie te najpotrzebniejsze rzeczy. Było też duże okno, przez które miałyśmy, niestety, widok na dach przyległego domku; ale pod pewnym kątem można zobaczyć kościół, w którym dzwoniono co 15 minut, co, oczywiście, u nas było dobrze słychać.



Kościółek :)
Druga część o spacerze po mieście już niebawem ;)